— Pojechał szukać — mówił Trepka z uśmiechem dobrotliwym i nauczającym — ziemi innej, nie mojej ani twojej, tylko naszej, gminnej, gromadzkiej. Młodemu śni się ta wielka ziemia, która do nikogo nie należy, staremu śni się mała, która należy tylko do niego... Choćby też najmniejsza, byle dla niego tylko... Aż przyjdzie taki wiek w życiu człowieka, że go już żadna nie nęci.
— Tyś to go wywiódł z mojego domu temi przemądrzałemi głupstwami! tyś go podmówił do buntu! — nanowo zaczął użalać się Cedro.
— Nie jam go podmawiał, tylko ocknienie, przebudzenie, siła żywota. Jam winien, żem go nie wstrzymał, to prawda. Alem go nie wstrzymywał, to wyznaję.
— Wiedziałem, żeś to ty sprawił! Ty, nie kto inny! Czemuś go nie związał słowami, skoro taki wpływ na niego sobie wyrobiłeś? Gdybyż choć bił się tutaj, jak ci oto, którzy mój dom napełnili weselem... Ale gdzież on jest? co czyni?
— Nie wstrzymywałem, — mówił Trepka cicho, napoły do słuchacza, a właściwie do siebie — bom nie mógł. Straciłem świadomość rzeczy. Nic już teraz nie wiem... Nic nie wiem! Zawiodły mię wszystkie lekarstwa, wszystkie nadzieje rozbiły się i oszukały duszę. Widziałem spodlenie wszystkich instynktów, powolne znikanie zmysłu plemiennego bytu. Poczucie hańby zżarło mię całego. Wspomnij, jak z pruskich banków brali pieniądze na ziemię, wiedząc, że ją zaprzedają na wieki. Niemiec drwił z nas czynami, instytucyami, pobudzaniem do rozpusty. Za pięćdziesiąt lat nogi-by polskiej w tych Prusiech Południowych nie było: chłopów-by zniemczyli szkołami, kulturą, szlachtę wysadzili z ziemi
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.