— Do generała.
— Z dobrą wieścią?
— Z dobrą.
— Pamiętaj, pamiętaj, żeby mi świętego Jakóba szanował!
— Cóż ja mogę...
— Pamiętaj, pamiętaj!...
Rafał, nie słuchając dalej, pobiegł w parów, skręcił na lewo i dążył w górę między pachnącymi ogrodami, między domkami, przyczepionymi do góry, jak gniazda jaskółcze. Znalazł generała przy bateryi głównej. Sokolnicki wydał właśnie rozkaz:
— Bić w klasztor Benedyktynek na wyłom!
Wielkie armaty wałowe poczęły miotać kule w klasztor i ogród kościelny, w mury cmentarza i dzwonnice, zdobyte przez Austryaków. W tej samej chwili nadbiegli oficerowie przyboczni z doniesieniem, że silne kolumny atakują miasto od strony Zawichosta, że szturmują całą przestrzeń od murów klasztornych Maryi Magdaleny aż do zamku, że ciągną zarówno samem wybrzeżem Wisły, jak i szczytem gór Pieprzowych.
Zaledwie Rafał wybiegł z parowu na jaśnię, generał obcesowo zapytał:
— Baterya czwarta?
— Trzyma się.
— Co tam?
— Oficerowie rychtują działa i strzelają, bo kanonierów wybito. Pułkownik sam pracuje, twarz ma spaloną od prochu.
— Święty Jakób?
— Nasz.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.