Sam książę, nie mając żadnej broni, z laską w ręku przechadzał się między tłumem, udzielając rad i wskazówek nietylko żołnierzom, ale i oficerom. Ruchy jego były zgorączkowane, słowa gwałtowne i nieopatrzne. Wchodził w środek szeregów, krzyczał, łajał, rozkazywał. Kiedy Olbromski przebiegał obwód umocniony w poszukiwaniu dowódcy oddziału, któremuby zakomunikował rozkazy generała, jakiś oficer pociągnął go za połę i, wskazując księcia, mówił:
— Czy nie mógłbyś, panie adjutancie, zabrać ze sobą tego Don Kichota?
— Równie dobrze waćpan możesz go zabrać, gdzie wola...
— Łazi tu i rozporządza się, jak ekonom. Jeszcze mu kto przez omyłkę w łeb strzeli.
— Gdzie ja go wezmę?
— Zamknij go w kaplicy św. Jacka.
— To go sobie waćpan zamykaj!
Najbardziej napastowany był wysunięty narożnik
szańczyka. Żołnierze austryaccy wdarli się już nań masą, postrącali puste beczki i powyrywali pale. Garstka żołnierzy polskich zmagała się z nimi ze wszech sił, ale nie była zdolna odtrącić naporu masy. Oficerowie wiedzieli, że tego miejsca nie utrzymają bez pomocy.
Tymczasem adjutant generała przyniósł im wiadomość, że pomocy nie otrzymają. Książę Gintułt skoczył w stracony wyłom i podniecał żołnierzy krzykiem do oporu. Tak pchając ich pięściami do czynu i faktycznie dowodząc, zagradzał drogę. Widząc, że spracowani żołnierze nie są już zdolni dotrzymywać placu, chwycił z ziemi karabin i w gronie kilkunastu woltyżerów po-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.