Szybko wjechali po wzgórzu, obok dwu wypróchniałych siostrzyc-wierzb na dziedziniec. Już w ganku siedział na drewnianym zydelku stary pan Olbromski w swej wyszarzanej bekieszy i odwiecznej rogatywce. Ujrzawszy znagła jeźdźców, zerwał się na równe nogi z najoczywistszym zamiarem wykonania przezornej rejterady. Ale już było za późno. Zstępował tedy ze stopni z brwią namarszczoną, zły i srogi. Czapkę na głowie ręką miętosił, niby to z gotowością do ukłonu. Piorunem oka przeszywał przybyszów. Ale naraz w zgrzybiałej, jakoby pleśnią pokrytej twarzy coś błyśnie... Kurcz stuli usta... Szlocha starzec na piersi synowskiej, jak dziecko...
Krzyk powstał w całym domu. Poczęły wychylać się kobiece figury, wyległa służba. Oto matka... Staruszka, babinka, ledwie ją można poznać... Twarz cała w zmarszczkach i fałdach, oczy wypełzłe ledwie patrzą. Zofka! Ogromna kobieta, napół ubrana, przy nadziei w jakim ósmym miesiącu.
Wszyscy ledwie mieli czas ochłonąć z uniesienia na widok Rafała, a już w zdumieniu słuchali wieści, że mają dać gościnę rannemu księciu Gintułtowi. Gwałt powstał w całym domu, bieganie, znoszenie pościeli do izby narożnej, niegdyś Rafałowej, wołanie służby i rwetes nie do opisania. Na dworze przy koniach, za progiem został jeno sam Michcik. Odziany w mundur ułana, zabitego na sandomierskim placu, wyglądał jak stary wiarus Oczy jego niespokojnie oblatywały okolicę, pola, wąwozy. Księcia wniesiono do izdebki i ułożono na czystej, wysoko zasłanej pościeli. Otwarte okno wpuściło do stancyi woń różaną. On leżał z przymkniętemi oczyma,
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.