Czemuż stało się tak właśnie, a nie inaczej?...
Wtem struchlała ze wstydu! Zmarszczki żelazne na jego czole zaczęły się rozchodzić, rozpływać, jak chmury od łagodnego wiatru pod słońcem. Uśmiech, niby jutrzenka daleka, zajaśniał na ustach i twarz rozwidnił. Tylko oczy zostały szkliste i nic nie widzące. W całem obliczu odbiło się ukojenie, spłynęła na nie łaska ciszy i błogosławiony chryzmat pociechy. Zgrabiałe, bezwładne ręce zsuwają się ku sobie, palce jednej dłoni zaplotą bez sił na palce drugiej... Obiedwie przycisną piersi, ciężko dyszące. Usta szepcą wyrazy, które w ucho Zofki padają wyraźnie, jasno, kwieciście. Zda się jej przez chwilę, że rozumie wszystko, co szeptają do siebie te wargi, że to już dawno słyszała, że wie doskonale...
Powtórzył te słowa, powtórzył drugi raz i jeszcze:
»ad Rosam per Crucem,
ad Crucem per Rosam!
In ea, in eis
gemmatus resurgam...«
Przytuliła się do ściany i przemieniła w cień nic nie wiedzący, a przecie wierny aż do ostatniego kroku...
Wtem poza domem rozległ się przeraźliwy krzyk. Zofka buchnęła we drzwi. Rafał biegł na dwór, wdziewając po drodze czapkę i zapinając rzemienne pasy uzbrojenia. Michcik wskazywał w oddali, po drugiej stronie rozdołu Koprzywianki austryacką konnicę i piechotę, które wolno zmierzały w tę stronę. Skoczyli obadwaj do koni. Ale zarówno koń Rafała, jak Michcika, był zgrzany, robił bokami i dymił się jeszcze z trudu. Stary Olbromski dreptał za synem, przynaglając go do