Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

pośpiechu Oczy starca padły na zbiedzone konie obudwu jeźdźców. Coś począł krzyczeć... Pobiegł nagle ku stajni, rozkazując:
— Michcik! Michcik! Dawaj tu szkapy... Żywo!
Obadwaj z Rafałem pośpieszyli za starcem. On tymczasem trzęsącemi się rękoma rozwarł drzwi stajenne takim ruchem, jakby ze siebie wyrywał wnętrzności. Wołał:
— Wałacha gniadego pod panicza! Sobie tę siwą klacz zabieraj! Żywo! Nie stój! Tyś to mi syna Piotra zratował... Przepinaj siodło... Żywo! już ich widać...
Michcik okiełznał przepyszne konie, wyhodowane pod pańskiem okiem, w ciemności, wypielęgnowane na chlebie i owsie, a chabety, na których przybyli, wprowadził w grudze. Rafał zapinał popręgi. Za chwilę siedzieli w siodłach.
Wparli ostrogi w boki biegunów.
— Michcik! — krzyczy jeszcze starzec: — Bóg-że ci zapłać... Broń mi chłopca!...
Usłyszeli za sobą dziadowskie łkanie, ujrzeli wyciągnięte z ganku ręce.
Wypadli z podwórza olbrzymimi susami w wąwozik kole cmentarza, stamtąd na płaszczyznę i w zielone, jasne, szerokie pola. Ku Klimontowu! W konie! Lecą, jak ów ranny wicher na skrzydłach wiatronogich koni, ścigani dalekim krzykiem austryackim... Aby jeno do lasów góreckich! aby jeno do lasów!