żyje, idzie na pomoc z cepami, z widłami, z siekierą Ja we drzwi, a tu, słyszę, tych oficerów pan sklął, zmaścił słowem i kazał im, żeby natychmiast precz szły ze dwora!
— Poszli?
— Ale!... poszli! Jakem od sołtysa przez sadek do dworu przyleciał, to już szły na niego ze siablami. Pan wielmożny już wtedy w swoją najgorszą złość weszedł. Uskoczył do małej stancyi i drzwi za sobą zaparł. Dopiero łap za pistolety, za dubeltówkę i przez sadek do lamusa. Mnie kazał wynieść torby z prochem to samo do onego. Wszystkie te oficery za nami! Zatrzaśliśmy drzwi... Pan mi powiada: — Leź w dymnik i bij z góry! Poszedłem i układłem ta nie jednego. Tymczasem drzwi wywaliły. Nie miał się chudziak kady oprzeć...
— Toś go nie mógł bronić, łajdaku!
— Dy ja go bronił, chyla wlazło...
— A wieś?
— Wyszły chłopy z chałup, nawet niektóre leciały obces, ale jak do nich wycelowali rzędem, skryły się, psubraty, po zapłociu, a potem w nogi. Ja tu spojrzę bez dziurę w dachu: — dym! Stodoły się palą, ze dwora dym wali! Jezusie, Marya... Ino tego śpichlerza nie mogły podkurzyć... Jak już pan nie zipał, powywłóczyli trupy swoich kamratów za próg, zakopali w dół i poszli ku Kielcom.
— Gdzie leżą?
— Wszystkich za lamusem pogrzebli.
Rafał bezmyślnie poszedł w tę stronę. Ujrzał przed sobą ziemię świeżo narzuconą, wysoki okrągły kopiec.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.