Zadaniem partyi ułanów pod wodzą kapitana Fijałkowskiego, idącej pod Calatayud i Saragosę w drugiej połowie grudnia 1809 roku, było zniszczenie band gerylasów w Aragonii. Partyzant Poriiera, zwany Marquesito, przeciął był wszystkie drogi i przesmyki pirenejskie, tamował komunikacyę wojsk francuskich, przejmował pocztę i unicestwiał wszelkie dostawy. Młody Cedro, który do tej wyprawy należał, ciekawie zdążał ku starej Saldubie. Okolice z północnej strony Burviedro lubił wspominać, jak rodzinne. Piękne w tych wąwozach przeżył czasy. I teraz, w deszcz, śród wiatru i okrutnej słoty, szedł wesoło, jak niegdyś. Najbliższym celem marszu była już Saragosa. Wyglądał jej z załamań drogi, wlepiał oczy we mgłę. Wreszcie stary Gajkoś mruknął z drugiego szeregu:
— Widać już, widać tamtę juchę.
— Doprawdy? A czegóż to, stary, tak nią poniewierasz?
— Jucha to jest, panie podporuczniku! Ile tam naszego narodu zepsuły za pierwszego oblężenia! Ile tam żółtego kołnierza ziemia zeżarła, a teraz woda gnoi.