ków wapiennych, osypiska gipsu, płonę ławy i wyniosłości, przesiąkłe solą. Wązkie barrancos, szczeliny tak puste, że nie było w nich drzewa, krzaka, kępy ziela, wzniosły się w górę na płaskowzgórze kraju Sobrarbe, między górnym biegiem rzeki Cinca i Noguera. Dosięgli tu wiatru i nawału chmur. Odetchnęli zimnem, ale wilgotniejszem powietrzem.
W wąwozach, które minęli, w owych ciasnych przepaściach, wązkich od osypisk zwątlałej skały, było cicho i duszno. Wiatr tam nie dolatał, martwe powietrze stało nieruchomo, jak w zapartej izbie. W górzystej krainie, na którą teraz wstąpili, częściej trafiało się ludzkie mieszkanie. Były to przeważnie chaty pasterskie z lasującego się kamienia, połączone z zagrodami dla kóz i krów. Kiedy niekiedy trafiały się domostwa okazalsze przemytników zawodowych, ludzi górskich.
Tam i sam, w miejscach najbardziej dogodnych do uprawy ogrodu, warzyw i pola, widać było gruzy osad i folwarków maurytańskich, od chwili wygnania przed wiekami morysków tak już pokryte bluszczami i trawą, że trudno je było odróżnić od zburzonych siedlisk hidalgów-rozbójników. Ułani nie spotykali w tych stronach ludzi na swej drodze. Długo nieraz musieli czatować, nim zdołali pojmać w chacie mieszkańca i wydobyć od niego zeznanie. Jedni z tych jeńców nielicznych byli zakamieniali, nieprzystępni i niezdobyci w uporze swoim, zupełnie jak góry Pirenejskie; woleli konać w męczarniach, niż wyznać słowo o miejscu pobytu bandy powstańczej; woleli dać się spalić na wolnym ogniu, niż wyjaśnić, gdzie się zakręca albo
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/333
Ta strona została uwierzytelniona.