paczów ziemi, górników, rozpatrzeć język rolnika, pastucha, rybaka na wybrzeżu helskiego międzymorza, na brzegu jezior i rzek, ażeby dociec do imionisk statków i rzeczy najprostszych, najpierwotniejszych, które trwały takie same, jak dzisiaj, na setki lat przed Gallusem. Te nazwy dzisiejsze, a najdawniejszego sięgające czasu, wypadałoby zestawić ze słownictwem w najstarszych źródłach mowy zapisanej. Tak mógłby powstać zaczątek słownika mowy czysto polskiej, którą należałoby szczególniej uwzględniać w pismach artystów, nie rugując, oczywista, mechanicznie ani jednego z wyrazów-przybłędów, istniejących zdawna w języku. W słownictwie pracy dostrzeże się łatwo niesłychane bogactwo, wielki przepych metafory, wyskakującej z samej roboty, — przenośni odźwierciadlającej i streszczającej, jakgdyby w logarytmie genialnie powziętym, dzieło ciała, — rodzącej się znagła a wiecznie, trafnej, jak samo nieomylne uderzenie ręki, tworzącej fizycznie. Należałoby wgłębić się w gwary przez ludoznawców zebrane, w pieśni, klechdy, bajki, podania, przesądy, gusła, zabobony, poznać do gruntu język radości i język cierpienia tych, co na ziemi cierpieli najbardziej, najbezsilniej i najdłużej. Wówczas subtelny język uczuć, sztuka ujawniania poruszeń najtajniejszych duszy, spraw
życia od prawieków do chwili obecnej: oś (die Achse, albo die Axe, nie dowodzi wcale germańskiego pochodzenia tej nazwy), piasta, sprychy, dzwona, obręcz, lon, kłonica, luśnia, nalustek, drabiny, pawęz, rozwora, sworzeń, orczyki, postronki, chomąta, naszelniki, uzda, wędzidło, wodze albo lice, — a obok tych polskich nazwy obce — śtylwaga, rycman, obladry, dyszel (die Deichsel).