recenzyi dziennikarskiej, najczęściej bezimiennej, uprawianej przez rozmaitych frantów i hapencucyków dziennikarskich, wstydzących się ujawnienia swych nazwisk, gdy szkalują i szarpią prace imiennie podpisane. Należałoby dążyć do paraliżowania mafii, spokojnie wymierzanych w prasie na pisarzach niedogodnych dla
pokolenie i byłbym szczęśliwy, ale muszę żyć w ciągłym braku książek i dręczyć się wyrzutami sumienia, gdy się kształcę zamiast pisać »...
Widzimy więc, jakie to szczytne ambicye rozsadzają łona krytyków. Jakże znakomicie miałaby się literatura w Polsce, gdyby jej charakter, ustalał jeden dyspozytor! Wszystko wtedy byłoby uproszczone i nie mieliby tak wielkich utrapień liczni pątnicy do źródeł duszy polskiej, źródeł, pulsujących dzisiaj w niedocieczonych ostępach tajemnicy. Najrozmaitsze temperamenty, wielorakie ukształtowania natur twórczych, pasye nowości i rzuty niespodziewanych upodobań zależałyby od ustawy, wygotowanej przez majstra, jednego na pokolenie. Literatura miałaby wiadomy charakter, o ile, oczywista, niezmiennemi upodobaniami «na całe pokolenie, rządziłby się ów auriga, pragnący ująć wodze biegunów twórczych całego pokolenia. Bo i on sam ulegał zmianom. Był czas, iż, pozostając dość niewolniczo pod wpływem poglądów George’a Sorela na użytkowość sztuki w odkarmianiu duchowem mas pracujących dla ich walki o wyzwolenie społeczne i duchowe, poglądów, wyrażonych w genialnej książce p. t. Réflexions sur la violence, — wszystkie objawy pisarstwa polskiego mierzył grzbietem tej książki. Pasujące mu do tej miary wychwalał i pod niebiosa wynosił, pakował do szkatuły wartości, którą okadzał dymem pachnideł. Nie nadające się do sorelowskiej próby, bezwzględnie potępiał i znieważał. Jako oczywisty dowód, że tak wistocie było, może służyć jego tkampania, szereg najbrutalniejszych napadów na Henryka Sienkiewicza, mocnego i samoistnego w Polsce twórcę, który imię i cześć narodu przemożnem ramieniem wydźwignął z tego dołu, gdzie wszystkie złe moce przywaliły je hańbą i zapomnie-