przez ciemnotę współczesnych został wrzucony. Obecnie odkopuje drugi posąg naszej kultury — Hoene-Wrońskiego. Ile zaś trudu i jakich środków zużycia wymaga takie odkrycie wskaże przypowiastka, którą tutaj przytoczę dla zilustrowania rzeczy.
kiem dwu warunków: — swobody i kultury. Swobodę właśn e w znacznej mierze ukrócają «krytycy». Od arystarchów w rodzaju Stanisława Brzozowskiego uczą się bezwzględności w sądach, metody w bezkarnem znieważaniu sumiennej pracy, rozpędu w napaściach rozmaici pomniejsi arystarchowie. Całe ich komuniki przesuwają się przez feiletony gazet. Zbrodniarz czy złodziej nie przeczyta o sobie przenigdy w prasie takich zniewag, jak literat, skoro poważy się wydać utwór, który nie służy klerowi, magnateryi, kołtunom, snobom, lub tak zwanym socyalistom galicyjskim. Jest to jedna z przyczyn zgorzknienia piszących w Polsce, smutku, poczucia doznanej krzywdy, o którą nikt się nigdy nie upomni, biedy duchowej, zapomnienia współczesnych, a nieraz śmierci okrutnej w szpitalu, i spoczynku w mogile zapomnienia. Metodyki swej pracy pisarze polscy nie uczą się napewno u recezentów, piszących częstokroć lichym językiem polskim. Wzory jej czerpią u nieśmiertelnych swych ojców Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, u twórców języka, u mistrzów pisma literackiego, jak Flaubert, który po piętnaście lat cyzelował swe arcydzieła, — u Balzaca, który wszystko niemal, co zarobił, wydawał na nieskończone poprawianie w korekcie, — u Lermontowa, lotne swoje natchnienia kującego młotem olbrzymiej pracy, — u Malarmée’go, gdy pospolite słowa gwary człowieczej usiłuje na muzykę przetworzyć...
Młodymi zatopionym w kontemplacyi chimery, której wyrazić nie są w możności, — pracującym w pełni sił nad wyważeniem wewnętrznego zagadnienia, owi «krytycy» zabiegają drogę, chwytają za ręce, szarpią za ramiona, ażeby koniecznie zmienić charakter ich pracy. Jakgdyby nie było zmarłych, leżących w mogiłach zapomnienia! Felicyan Faleński, mistrz języka w «Meandrach», znawca kultur, tłomacz Hezyoda, Boskiej Ko-