«... come sa di sale
Lo pane altrui, e com’é duro calle
Lo scendere e il salir per l’altrui scale».
Po nich to szedł ów drugi, zbierając troskliwie trudy, myśli, marzenia i wielką mękę tamtego. Nikt go do tej pracy odkrywcy, zapomnianych, nie delegował, nikt go nie wspierał i nikt nie udzielił rekomendacyi. Nie miał poza sobą ambasady, akademii, ciała naukowego. Sam jeden był godnym i dostojnym ambasadorem rzeczypospolitej ducha, wielkiej krainy, okrytej ciemnością, niedolą, smutkiem i milczeniem. Trudził się dla potrzeby swej duszy i naprawy krzywdy, wyrządzonej przez innych wielkim zmarłym. O jego pracy, jako poety, krytyka, tłomacza, redaktora Chimery, wydawcy pism Cypryana Norwida, organizatora muzeoznawstwa, nowatora w sztuce reprodukcyi arcydzieł, artystycznego drukarstwa i t. d. nie mogę się tutaj rozwodzić. Albo ktoś doniosłość tych prac i zabiegów zna i rozumie, a w takim razie musi je oceniać należycie, albo te sprawy są mu obojętne i obce.
Według mnie Zenon Przesmycki spełniał oddawna sam te zadania, które należałoby wykonywać siłami zbiorowemi. Zasługa jego w zakresie rozszerzenia i pogłębienia kultury polskiej równa się zasłudze, położonej niegdyś w innej sferze i formie, — Józefa Ignacego Kraszewskiego. Dlatego to proponuję, ażeby instytucyę literacką, o ile powstanie, nazwać «Akadernią Literatury Polskiej imienia Miriama».
Jakże tę myśl zrealizować?
Przypuszczam, iż rzecz ta może się począć w spo-