na niej mogła jedna łza spocząć. W głębi serca zdumiewając się nad ową surową różnicą dwu egzystencyi tego samego człowieka, stanu młodzieńca i stanu trzydziestokilkoletniego mężczyzny, tak odmiennych, jak byt gołębia chyżo lecącego pod chmurami odmienny jest od bytu jaja, z którego się wylągł, — a jednocześnie kombinując związek logiczny między bieżącemi zdarzeniami, podróżny nasz stanął przy wagonach. Konduktorowie chodzili zwolna tam i napowrót, mrucząc od niechcenia:
— W Morysów, Tarcice, Palenisko...
— A gdzie jest wagon dla niepalących? — zapytał grzecznie Raduski pierwszego z brzegu.
— Dla niepalących? Ij... Ano niech pan idzie naprzód. Pierwszy wagon...
Ów pierwszy wagon był nie tylko «palący», ale wszystkimi otworami swymi wydzielał dym z machorki i cygar, wonny, jakby ze spalenia kupy badylów kartoflanych w drugim tygodniu września. Na ławkach, półkach i pod ławkami mieścił się tam lud izraelski, zajęty konwersacyą niewymownie ożywioną. Raduski stał we drzwiach przez chwilę i upatrywał dla siebie jakiegokolwiek miejsca, ale go nie znalazł. Zeskoczył tedy znowu na peron i wgramolił się do innego wagonu klasy trzeciej, nie zasięgając już u konduktora informacyi. Był tam tłok jeszcze większy, aczkolwiek aryjski. Dym zresztą posiadał ten sam zapach kapuściano-kartoflany. Panowała tu jeszcze większa swoboda ruchów, niż w przedziale semickim, były zajęte nie tylko miejsca, ale nawet przejścia. Dopiero w trzecim wagonie wędrowiec trafił na wolny brzeżek ławki i tam z ochotą przy-
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.