Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

— Milcz! — wrzasnął pan w szopach, który go przed chwilą zepchnął był z ławki.
— Co to milcz! Ty sam milcz, złodziej! — zaczął na całe gardło wrzeszczeć pokrzywdzony.
— Nie piszcz mi tu, żydzie! Czego na mnie włazisz? Prać go w ucho bez gadania! — wołało teraz kilkanaście głosów.
Udzielono mu nadto z tylu stron admonicyi pięściami pod boki, że się całkiem udobruchał i skromnie stanął w tłumie. W samym środku wagonu mieścił się okrągły piec żelazny i właśnie o tej porze bryły węgla, zatlone przy wyjeździe ze Sapów rozżarzyły się w nim na dobre. Pasażerowie siedzący i stojący bez ustanku ćmili tytuń. Zaduch, dym i brak powietrza były nie do zniesienia. Bardzo ucierpiały dwie małe sąsiadeczki Raduskiego. Jeden z pasażerów, usadowiony prawie na nich, wysunął się był cokolwiek dla zbadania czegoś, co się hałaśliwie działo z tamtej strony pieca — i małe panienki odetchnęły, ale wnet wejrzenia ich znowu sposępniały. Na przeciwległej ławce siedzieli, żywo rozprawiając, dwaj kawalerowie, z których młodszy kopcił papierosa za papierosem, a strugi dymu z nadzwyczajną równowagą umysłu puszczał prosto w twarz starszej, zapewne siedmioletniej dziewczynki. Wypalił w ten sposób jedną sztukę, drugą i sięgnął właśnie do pudełka, żeby poczęstować towarzysza, gdy starsza z dziewcząt otrząsnęła się szczególnym ruchem i zwiesiła bladą twarzyczkę. Za chwilę dostała mdłości. Raduski szybko rozepchnął gadających sąsiadów, spuścił okno i zwrócił się do wszystkich z grzeczną prośbą, żeby się na czas pewien wstrzymali od papierosów. Młodzi ludzie rzu-