szy. Jedna rzecz, co jest, to zrobić z tego wagonu niepalący... Weźno pan, przekręć tabliczkę — zwrócił się starszy do konduktora. Wkrótce nade drzwiami widniała sentencya, zabraniająca palić. Obadwaj konduktorowie powtórzyli przepis ustnie, ale bez skutku. Katolik w szopach, który poróżnił się był niedawno z sąsiadem semitą, wstał ze swego miejsca i ostentacyjnie zapalił cygaro. To samo uczynili natychmiast dwaj młodzieńcy. Pan w szopach, obgryzając koniec swego kapustosa i naokół wypluwając włókna, rzekł:
— Dopiero był palący, już niekuraszczy... A mnie co obchodzi? Komu dym kręci w nosie, to niech rżnie do pierwszej klasy.
— Ależ kiedy pan nie chce zwrócić uwagi... — żołądkował się Raduski, — że to nie o starszych mowa, bo starszy wytrzyma, ale dziecko dostaje mdłości. Jakże można? Słyszał pan, że niema innego miejsca.
— Dziecko... mdłości. Mnie to te mdłości zawsze idą na zdrowie i tej hrabiance nie zaszkodzą...
— Cha-cha-cha... — zaśmiali się sąsiedzi. Pan Jan skompromitowany zamilkł. Wódz palaczów, pewny teraz sukursu, mierzył go wzrokiem tak wyzywająco-zaczepnym, jakby w górnych, miarodajnych sferach jego czaszki, skrytej w głębi «melona», rozbrykane piwo chlebotać się poczęło w sposób burzliwy i niebezpieczny. W samej rzeczy zwycięstwo tytuniu było coraz oczywistsze. Obok dwu młodych ludzi palących, a za plecami jegomości w rozpiętym surducie, dał się słyszeć trzask zapałki i nowa fontanna dymu skierowała się ku sufitowi...
Przy samych drzwiach stał krępy człowiek w gra-
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.