natowej czapce i paltocie z aksamitnym kołnierzem gorszego gatunku. Twarz jego, ruchy i sposób bycia zdradzały robotnika, czy rzemieślnika. Gawędząc z sąsiadami, wtrącał wiele wyrazów fachowych, jaskrawych i malował rzecz nadzwyczaj wyrazistymi gestami. Gdy nowy palacz zaciągnął się dymem i wypuścił go z ust pod nos siedzącym, ów ruchliwy pasażer rzucił okiem na wszystkich i rzekł kategorycznie:
— A też panowie to sobie poczynają nie jak panowie, ale nieprzymierzając, jak śwynie!...
Pan w szopach uczuł się dotkniętym i odrazu, pchając przed sobą wszystkich z zamiarem, widać, starcia z nowym anty-palaczem, groźnie mruknął:
— Dzisz go! Drugi kaznodzieja! Właśnie że będziemy palili i cała rzecz, a pan stój i ujadaj!
— Ale kopć, panie! Każdy będzie trzymał swoje: pan swojego cygarusa, ja swoje słowo...
Ryży obywatel łypnął białkami raz i drugi, nie znalazłszy, widać, punktualnie w umyśle swym ciętej repliki. Nawet i w parę chwil później mruczał tylko przez zęby i wąsy grubijańskie wymysły, ale dowcipnego słowa nie urodził. Młódź, paląca za jego inicjatywą, przeszywała wprawdzie kaszkietowego złowrogiemi oczyma, ale również zatopiła swe wzburzone uczucia w pomruku nieparlamentarnym. Jan Raduski był aż nadto przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju scen wagonowych. Zdarzało mu się widzieć, jak podochocona publika, wskutek jakiegoś przewinienia względem niej kasyera stacyi, szturmem brała dworzec, bufet, wagony, pędząc z nich na cztery wiatry wszystko, co żyło, i odbywała wojaż według swej chęci. To też wystąpienie
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.