wciąż była żółta i miała oczy zamglone, to też pan Jan, uzyskawszy zezwolenie damy w salopie, wyprowadził omdlewającą na peron i przeszedł się z nią tam i napowrót. Dokoła stacyjki czerniał las sosnowy. Wrony z krzykiem przelatywały z drzewa na drzewo; daleko wśród lasu słyszeć się dawał łoskot siekiery. Żelazne szyny drogi za lokomotywą biegły z początku prosto, a następnie zginały się nieznacznym łukiem i niknęły między drzewami.
— Tam pojedziemy... — szepnął Raduski niby to do dziewczynki, czując, jak się w nim szarpie rozdrażniona, nie cierpiąca zwłoki żądza ujrzenia skrytego za lasem widoku. Wkrótce uderzył drugi dzwonek. Trzeba było wracać do wagonu. Miejsca tam już było nieco więcej, ale zawsze kilka osób stało pośrodku. Zaledwie pan Jan z towarzyszką zdobył na nowo jej miejsce, zjawił się we drzwiach duży tobół w kraciastej chustce, a za nim staruszka, pchająca go po schodkach i we drzwi. Głowę miała owiniętą w chustki tak szczelnie, że widać było tylko twarz pomarszczoną, wargę wysuniętą i rzadkie zęby. Za pierwszą szła druga kobiecina w wieku, chuda i równie opatulona. Skoro tylko dźwigająca tobołek stanęła przy drzwiach, zaczęła mówić nie wiadomo do kogo w sposób uroczysty, jak w chwili przesłuchania na sądzie:
— Jechalimy — wołała, głośno ciapiąc długiemi wargami — z panią Pisarkiewiczową do dom i bzdurzylimy se gadu-gadu... Aż tu stacya. Pani Pisarkiewiczowa powiada: Palenisko. A boś pani najpierwsza powiedziała!... No, jak Palenisko — my za toboły i szast z kolei na ziemię. My do miasta, niby na Palenisko,
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.