o stalowe dłótko i ciągły, jakby płaczliwy zgrzyt kamienia. Głowa pracownika tkwiła nad płytą zupełnie bez ruchu, oczu, warg i brody jego wcale nie było widać.
Stojąc za tem oknem i słuchając szczęku, który zdawał się być podwójnie wrzaskliwym wobec bezwładności osób śpiących, Raduski myślał, jak bardzo biednym jest ten, kogo przyciśnie ów nagrobek. Śmiał się w duszy z tego świadectwa o wyniosłości między łzami, ale i współczucie zdejmowało go na samo wyobrażenie bólu, jaki cierpieć musi duch tego nędzarza, jeśli wszystko czuje i wie za światem istotną prawdę rzeczy ziemskich... Piersi jego ciała przywalą tym kamieniem, który nie jest tak ciężki, jak krople potu onego starca, jak jego przekleństwa i niezmierny ciężar wyzysku pracy jego rąk zgrzybiałych. To będzie dowód miłości synowskiej, ojcowskiej, małżeńskiej... Gdy się stamtąd odsunął i szedł środkiem drogi, uderzyły słuch jego wrzaskliwe tony harmonijki, głośne śpiewy męskie i piski kobiece. Jedna z chałup, której okna zakryto szczelnie firankami, położona na samym końcu przedmieścia, była siedliskiem owej gwarnej wesołości. Raduski rozejrzał się naokół i dostrzegł jedno tylko świecące okienko tuż przy drodze. Był to bardzo mały sklepik żydowski z żelazem. Prawie przy samych drzwiach stała tam szafka z desek, a na niej leżały gwoździe, poowijane w papier, kilkanaście kluczów, kłódek i trocha starego żelastwa. Pod oknem, na niskim, szerokim stołku garbił się mały chłopiec w barankowej czapie, reparując but z urwaną przyszwą i skoślawionym obcasem. Naprzeciwko niego, z drugiej strony maleńkiego stolika, siedział chłopak nieco starszy od szewca, w kaszkiecie i szarym zni-
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.