Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

szczonym kubraku. Bosą lewą nogę wyciągnął i oparł na stosie zdartego rzemienia, brodę podparł pięściami i patrzał na robotę szewca, który spiesznie żgał zmurszałą skórę szydłem i zawlekał dratwą.
— I brandzole całkiem wygniło... — rzekł mały żydziak — i przyszwa się rozłazi. Kiedy ja taki obcas mogę sprostować?
— Ale ty rób, nie gadaj! — rzekł chłopiec w kubraku.
— Żeby majster buł, onby może zrobił prędzej, a co ja mogę poradzić? Ty, Szymek, dlaczego nie przyszedłeś wcześniej z tym krypciem?
— Ale, wcześniej! Łatwo tobie gębą powiedzieć. Dał nam to pieniądze? O dziesiątej godzinie kazał przyjść do kantoru i to my jeszcze z pół godziny czekali.
— Ty, Szymek, dużo masz roboty w te fabryke?
— Czy dużo roboty? A żebyś ta zapróbował chociaż z dzień, z jeden, tobyś się dowiedział. Tych kuldów to, mówię ci, nawet nie czuję od walenia. W ślepie się kamyczki sypią tyle, jak mąka.
Mały szewc westchnął i rzekł po chwili, bijąc młotkiem w obcas:
— Jabym bardzo chciał tam robić, dlaczego nie? Już nie wiem, kiedy ja chodziłem po świecie...
— Cięgiem siedzisz na tym stołku? A jużci prawda, że kiedy idę, to cię widzę. Skądżeś ty, Mosiek, skąd, niby ze Łżawca, czy nie?
— Nie, ja jestem ze wsi.
— Z daleka?
— Ona się nazywa, ta wieś, Niemrawe.
Raduski przytknął twarz do szyby i usiłował