miastu i szedł teraz środkiem drogi, prędko mijając sceny dopiero widziane. Na duszę jego wionęło jakby zgniłe powietrze, śmierć w sobie niosące. Przed nieruchomą źrenicą wszystko teraz rozsypywało się w znikomy proch na podobieństwo kształtów ludzkich, wykopanych w izbach Herkulanum, gdy je wzrok człowieka żywego wraz z żywem powietrzem ogarnie. W umyśle tkwiło jedno jedyne słowo przemierzłe i bolesne, mieszczące w sobie cały prawie rezultat myślenia: motłoch. Olbrzymie tłumy żydowstwa, zanurzone w niezbadanej nocy ciemnoty, na którą nigdzie niema lekarstwa, tłumy chłopstwa, nie tknięte ani jednym powiewem kultury. Przemysł fabryczny, stopudowym młotem druzgocący rzemiosło w tym celu, żeby płodami trudu obdartych tłumów zalać «rynki» bez najmniejszego pożytku dla cywilizacyi miejsca, z którego się począł... Motłoch jak był, tak jest sobą...
— Pókiż się będziesz tem zajmował, pókiż będziesz niweczył wiek swój? — ozwał się w Raduskim mięsożerny instynkt życia.
Zebrawszy do kupy wszystkie swe siły, chwycił się z nim samym za bary, ażeby mu z piersi raz wyrwać starą zgryzotę, która w niej tkwiła, jak grot włóczni Epaminondasa. Ale odrazu serce się ścisnęło, jakby nadchodził moment śmierci, a wędrowiec poczuł, że z chwilą wyrwania onego żelaza skonałby, jak Epaminondas. A nie było to przecie po Mantynei... Stanął wśród ulicy, wyciągnął leniwie ramiona i czuł, że teraz wsiąka weń ze wszech stron teadium vitae. Odejść dokądś, uciec, nie wiedzieć nic a nic, rozpłynąć się w jakiejś bezmiernej ciepłej kąpieli, spocząć w nicości na wieki, na wieki.
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.