Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

błyskając oczyma krwią nabiegłemi. — Człowiek w dostatku to jest, jak ta, uczciwszy uszy pańskie, sobaka. Przecie ja, panie, utrzymankę miałem tutaj, we Łżawcu. Moda taka była między nami, pierwszem kupiectwem, żeby każdy...
— No tak, to już sprawy uboczne. Wspomniałeś pan o sklepie akcyjnym. Skądże się to wzięło?
— Jak mam o tem rzec słowo, to mię tu ściska obcęgami. Sklep akcyjny... A no, wziął się u nas z niczego. Był tu taki inżynierek przy budowie kolei, pyskacz na ośm pokojów. Co ten miał w paszczęce i w tym języku, to ja nie wiem... Każdemu człowiekowi wgadał w łeb, co tylko chciał. On tu całe miasto przewrócił do góry nogami. Ile było zamożniejszych ludzi, ze wszystkimi się zmamrał i podbechtał do ufundowania sklepiku. Zrazu tam miało być tylko samo żelazo i to dla chłopów, żeby ich przecie mośki nie oszukiwały na kosach, na okuciu do woza i tak dalej. Potem przyrosła ni z tego ni z owego do żelaza — herbata, a do herbaty znowu nieduże samowarki, czajniki fajansowe, szklanki, łyżeczki. Nie opatrzyli my się, aż tu gruchnęło, że już we sklepie sprzedają mąkę i krupy. Rozpisali akcye po dwadzieścia rubli i prawie całe miasto przystąpiło do tej historyi. Dzisiaj pies kulawy nie zajdzie do innego sklepu, bo tam nie można powiedzieć, wszystko pierwszy sort, obsługi chmara i czego tylko żądasz — wszystko na miejscu. Głównego subjekta mają dyabła takiego, że żaden z naszych nie mógłby się z nim równać. No i obracają tylim kapitałem, że mi we łbie trzasło, jak tu jeden kolega cyfrę pokazał. I co się stało — nie tylko my, ale same żydy wyginęły. Był tu Berek