Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bagatela.
— Widziałeś pod banhofem duże chałupsko na ukończeniu, ceglane, dwupiętrowe? To moje, uważasz pan... Tobiebym nie radził w tem gmerać. Ambarasu po dziury w nosie, a procent będziesz z tego miał licho wie kiedy...
— Ale rozumie się! No a cóż na to wszystko palestra, osiwiała i ołysiała między murami?...
— Ba, ba! Mieliśmy z palestrą wojnę, śpiczaste wyjaśnienia, zerwanie stosunków, polepszenie stosunków... Teraz jesteśmy w stadyum cichego, acz uprzejmego kopania dołów. Naprzód, kiedym żył skrupułami i chodził ze srogą dziurą w bucie, traktowano mię z życzliwem współczuciem, jak miłego szczygiełka o ładnem upierzeniu. Po wygranej w sprawie Dreihafta, rzucili się na mnie, jak na dzikiego tygrysa, z czem kto mógł: z oszczerstwem, z plugawemi kłamstwami, ze wzgardą; z udawaniem, że na świeżem powietrzu nie dostrzegają moich ukłonów, a w salonie wyciągniętej ręki. Rozumiesz to?
— Rozumiem. Dlaczegóż nie miałbym?...
— Skoro zauważono, że u mnie pode drzwiami wystają tłumy żydów i chłopstwa, wezwano mię na «zebranie koleżeńskie».
— Na zebranie koleżeńskie?... Jednakże!
— Tak! — mówił Koszczycki, z całej siły ściskając ramię przyjaciela i wysuwając na bok dolną wargę. Oczy jego świeciły się pod zsuniętemi brwiami zimnym, nie płonącym blaskiem, jak fosfor w ciemności; złowrogi uśmiech dźwigał krótkie wąsy i odsłaniał szereg białych zębów. — Wezwano mię na zebra-