procesyi dwaj panowie izraelici. Mecenas Hilary wcale się nie ukazywał. W stancyjce nieboszczyka stryja była trocha obskurnych gratów: łóżko żelazne, siennik, stoliczek... Bystrooki radca Kirszenbaum zaczął pilnie szukać testamentu i, wyobraź sobie, znalazł. Leżał testament, jak byk, w szufladce, między zardzewiałymi gwoździami, testament pisany po niemiecku, w którym stryj Miller caluteńki swój majątek przekazuje bratankowi Millerowi z Pabjanic, czy z Łodzi. Ano — wszyscy czterej ogromnie się ucieszyli. Pan Kołpacki urżnął się przy tej okazyi z radości i wyciął pięścią w brzuch samego Gwaździckiego. Jazda do sądu, dla formalnego stwierdzenia aktu! Wszystko zostało załatwione, jak się patrzy i młody kuzynek podniósł pieniądze, gdzie tylko jakie były. Zebrało mu się w kieszeni, uważasz, około stu tysięcy rubli... Ale cóż się wtedy nie okazuje! Mecenas Kołpacki otrzymał nagły list z Wrocławia, czy skądś tam, że w takim a takim punkcie przemieszkuje rodzona żona z dziećmi papy Millera. Ta żona grozi, że testament musi być unieważniony, że jej się wszystko należy. Pędzi, uważasz, mecenas Kołpacki do młodego Millera, który już był we właściwy sposób napoczął grajberów i przedstawia mu całą grozę sytuacyi. Młody i lekkomyślny spadkobierca traci przytomność. Wtedy mecenas podejmuje się zamazać sprawę, babę uciszyć, otumanić jej głowę wykrętami prawnymi, wyłgać słowem urzędowy akt zrzeczenia się całej schedy. Na to trzeba, oczywiście, pieniędzy. Ile? Prosta rzecz, jakieś piętnaście tysięcy rubli. Lekkomyślny młodzieniec w strachu o całość sypie fajgle na stół, pan Kołpacki zgarnia
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.