«ludźmi dobrej woli», ażeby ci «materyalnie i moralnie» et caetera et caetera. Na tem się wreszcie skończyło. «Ludzie dobrej woli» uspokoili się i odetchnęli. Ustało wzruszanie ramionami. Koncesyę piastował niejaki pan Okładzki, urzędnik jednego z biur gubernialnych, sławny w mieście z tak zwanej ostrości pióra. Ta ostrość przejawiała siłę swą głównie w trawestacyach utworów literatury romantycznej na modłę specyficznie łżawiecką, nie tyle dowcipną, ile pornograficzną, oraz w majstrowaniu cichych paszkwilów i karykatur, wysyłanych do pism humorystycznych warszawskich, w celu zgnębienia heretyków, którzy w jakikolwiek sposób obrażali czułość opinii gubernialnej.
Redaktor Echa starał się na wsze strony o «rzutkiego a głupiego» wydawcę, któryby chciał cisnąć w walkę dziennikarską z Gazetą jakąś ilość tysięcy rubli, ale o takiego nie było wówczas łatwo. Ludzie spali. Udało się, co prawda, podmówić kolegów i przyjaciół do składki na wydawnictwo. Dzięki temu Echo wstało z letargu; nie mogła taka wegetacya zbyt długo się przewlekać. Nim czytelnicy namyślili się, którą z gazet prenumerować, już Echo z braku «poparcia materyalnego i moralnego» zapadło w nowy somnambulizm.
W tym samym czasie Gazeta szła doskonale. Liczyła tysiąc z górą abonentów. Prenumerata, wynosząca pięć rubli rocznie, dawała jej pięć tysięcy rubli dochodu, a ogłoszenia pokrywały koszta bibuły i druku. Innych wypadków prawie nie było, gdyż cały zapas artykułów, przerobionych z gazet warszawskich, wklejał pracowicie w «łamy» sam redaktor, a raczej sam trzymający
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.