Znalazł się w dużej sali, od podłogi do sufitu zastawionej szafami, pełnemi książek. W głębi widać było drugą mniejszą salkę, również naładowaną drukiem. Prowadziły do niej dwa otwory bez drzwi, w kształcie nisz z gotyckimi łukami. W środku pierwszej stały rzędem w pewnej odległości jedna od drugiej trzy gabloty oszklone ze wszech stron, pełne autografów i starych ksiąg, poroztwieranych na pierwszej karcie. W rogu tej sali przy oknie mieściło się duże biurko, za którem siedział wiekowy jegomość w czapce i ciekawie patrzał na wchodzącego.
Raduski ukłonił mu się i z jąkaniem wyjawił cel swego przybycia.
— Chciałem — mówił — znaleźć książkę, którą mógłbym czytać człowiekowi śmiertelnie choremu...
Antykwaryusz wstał ze swego miejsca, oparł się szerokiemi dłońmi na biurze i spoglądał Raduskiemu prosto w oczy z wyrazem niby dobroci, niby ironii.
— Czyż ja wiem?... — mówił wysuwając dolną wargę. — Jeżeli to człowiek religijny... Pismo święte, Ewangielia, Żywoty świętych...
— Nie, nie...
— Nie? — spytał księgarz i ponury błysk mignął w jego szarych źrenicach.
— Uważasz pan — mówił Raduski śmiało i dumnie — jest to człowiek, który życie strawił na badaniu przyrody, na chwytaniu jej sekretów. Mogłoby go zająć coś z tej dziedziny...
Mina starego móla biblioteki złościła go, wejrzenie i skryty uśmiech podpowiadały mu ostre słowa, których jednak nie chciał wymówić. Czuł w tym za-
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.