— To tam żywoty... Pieniędzy się za to nie bierze. Czytaj pan temu choremu... Niech wam służy.
— Ja wezmę książkę tylko za pieniądze.
— Nie dam tej książki za pieniądze!
— No to nie.
— Kładź pan tu na gablocie dziesiątkę i bierz tego Hieronima! — krzyknął stary, jakby kto z niego darł pasy.
Raduski podał mu rękę, wymienił swe nazwisko, co tamtego, zdawało się, wcale nie interesuje, umieścił na szklanej szybie szafki dziesięć groszy i wyszedł, dźwigając księgę.
— A nie zniszcz pan druku! Zawszeć to siedmnaste stulecie... — wołał antykwaryusz. Raduski słyszał głos jego, gdy już był na ulicy. Wprost ze sklepu bibularza udał się do mieszkania Poziemskich. Gdy tam przyszedł, doktorowa zajęta była brzydką operacyą przepłukiwania choremu nosa. Ledwie to skończyła i ledwie biedak złożył swą głowinę na poduszkach, w przedpokoju dał się słyszeć głos dzwonka i w parę minut później wszedł Koszczycki. Twarz miał wystraszoną i oczy biegające. Ujrzawszy Raduskiego, dźwignął brwi wysoko i zachował dyplomatyczną pozę, która mogła równie dobrze zwiastować chęć uściśnienia kolegi, jak świadczyć, że go się wcale nie zna. Raduski uśmiechnął się i podał mu rękę.
— No i jakże? — szepnął przybyły, zwracając się do pani Poziemskiej, — nie lepiej?
— Nie, nie lepiej... — odparła ruchem ust i oczu. Następnie, według swego zwyczaju, odchyliła cokolwiek w tył głowę, i z pod rzęs, z ledwie widocznym
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.