Oto... Trup zastygły trzymał ręce ku niebu, duszę jego aniołowie odnieśli, a lwy mu grób wykopały «przychlebiając się ogonami».
Głęboki smutek przejął serca obecnych, ale wszyscy troje siedzieli nieruchomo, czując doskonale, że są tylko besilnymi widzami, którzy nic a nic w tych sprawach nie tylko zdziałać, mówić, ale nawet sądzić nie mogą...
— Co ja pocznę, co ja pocznę, gdzie ja się obrócę, co ja będę robił! — zakrzyknął nieszczęsny, zrywając się z łóżka i targając rękami bieliznę na sobie.
Pani Marta wolno zbliżyła się do wezgłowia, uklękła przy niem i, nagiąwszy rękoma ku poduszce głowę chorego, zaczęła mu, jak zwykle obcierać chustką oczy i skrzywione usta.
— Po co ja, głupi, przyniosłem tę książkę i po co ja to czytałem?... — rozważał Raduski, brnąc myślami w jakiś zaułek swej własnej duszy, skąd nie było wyjścia i napoprzek którego stała tylko czarna głębia otwartej mogiły.
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.