i najszczegółowsze, najdrobniejsze wskazania wypełniał sam i przy współudziale doktorowej, nad wszelki wyraz gorliwym. Ale była to bitwa przegrana. Każdy dzień przynosił nowy znak porażki. Wśród mozołów gorączkowego wydzierania naturze życia doktora, w półsnach, półjawach znaki te łączyły się w dziwne kombinacye, w pewne formuły. Niebezpieczeństwo i groza wywyższały te myśli, dźwigały je na górne miejsce, skąd widać się dawał szeroki obszar ludzkiego bytu. Choroba doktora i połączone z nią okoliczności były to dla Raduskiego, nie tylko codzienne fakty, nie tylko zatrute owoce dzikości świata, ale nadto były to dlań jakby typy działania pewnych sił, gromadzące się ciągle w jego umyśle. W ciągu tego całego miesiąca zapamiętał szczególnie kilka wypadków, a raczej kilka chwil swej duszy.
Pierwsza zdarzyła się jednego dnia nad ranem, o samym brzasku, kiedy chory czuł się gorzej, niż zwykle. Pani Marta usnęła na swym materacu, jak głaz. Głośne chrapanie jej rozlegało się po całym domu. Za przymkniętem oknem słychać już było wesoły szczebiot ptaków. Raduski podniósł storę i uchylił okna tyle, że mógł słyszeć, jak z łagodnym szeptem liście na drzewach cichy wiatr głaska. Chory ocknął się i leżał nie śpiąc, z zamkniętemi oczyma.
Z nagła wyszeptał:
— Raduski...
Pan Jan, nie mogąc przyjść doń z tej strony gdzie spała doktorowa, stanął w nogach i pochylił się. Chory zwrócił na niego swoje oczy i bez słowa patrzał, patrzał, patrzał. Dreszcz zimny zaczął łazić po
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.