wszystko. Wskazywał tedy co mógł: trznadla, wydzwaniającego swoją gminną piosenkę, a wskazywał w taki sposób, jakby to był gatunek, gnieżdżący się jedynie w okolicy Niemrawego; prowadził do leśnej dróżki i stwierdzał fakt wielkiego znaczenia, że tamtędy można wyjść na pola niemrawskie; pokazał wielkie mrowisko, które pamiętał z lat dzieciństwa i pragnął mocą argumentacyi nadaremnie objaśnić niewysłowiony i dziwnie żałosny dla niego pewnik, że to mrowisko urosło przez ten czas o tyle a tyle...
Do rodzinnego folwarku nie dojechał umyślnie, gdyż chciał ten dzień poświęcić nie sobie, lecz chorej duszy pani Marty. Chciał ją uzdrowić balsamem, w który wierzył najbardziej, otaczał ją tem, co miał najdroższego, najbardziej ukochanego w swej duszy: swojem powietrzem i słońcem, ziemią i wodą. Zgarniał oczyma widoki, o których śnił lat tyle, i przynosił je do stóp osieroconej z ciągłem błaganiem: nie płacz... Ale przyszła chwila, że nie mógł dać sobie rady. Pod pretekstem, że chce zostawić towarzyszkom możność swobodniejszego wypoczynku, odszedł sam na wzgórze, skąd widać było folwark niemrawski, zamieszkany przez pana Sapsię Jajko, byłego pachciarza. Usiadł tam na pniaku między sosnami. Czarny dach dworu lśnił w słońcu, ściany jasno bielały między wysokiemi lipami. Oto stary modrzew, oto droga wjazdowa, oto młyn i wielkie olchy, zawieszone nad stawem...
Z głębokiej zadumy wyrwało go nawoływanie. Obiedwie panie szły brzegiem strumienia. Raduski dopędził je i poprowadził pewną drogą, a raczej pewnym
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.