gdy wtem poczuł w ustach smak wstrętnego kwasu, w głowie jego rozległy się jęki mnóstwa dzwonów, ujrzał okno, wyrywające się z futryny, przez sekundę widział krawędź żelaznego łóżka, wreszcie jakąś mglistą, bezbarwną ciemność... Kiedy, po trwaniu nie wiedzieć jak długiem, ten zmrok rozpraszać się zaczął, Raduski ze zdumieniem zobaczył o dwa cale przed swemi wargami leżącą podwiązkę ze stalową spinką, mały skrawek papieru, a dalej chropowatą warstwę pyłu i drobnych śmieci na błyszczącej, froterowanej posadzce. Leżał bez ruchu, zwolna przypominając sobie wszystko. Gdy się nareszcie dźwignął, miał oczy zmrużone i jakieś niezwykłe wykrzywienie twarzy, co mu nadawało pozór jakby się z sarkazmem uśmiechał. Trzymając się żelaznej sztaby łóżka i patrząc na umarłą, zaczął myśleć, myśleć, myśleć i przychodzić do władzy nad sobą. Owiał go lodowaty chłód i śmiertelne, głuche milczenie. Tak upłynęła zapewne godzina czasu. Wówczas, nie oglądając się na trupa, wyszedł wolno do sąsiedniego pokoju. Elżbietka już się przebudziła i w koszulinie siedziała na łóżku, gadając coś do trzech lalek z wydłubanemi oczami, które obok niej leżały. Ujrzawszy Raduskiego, rzekła, wytrzeszczając ze zdumieniem oczy:
— Chudy Janek! skądeś się tu wziął? Kiedyś przyszedł? Ale cicho, cicho, nie hałasuj, bo Florka śpi. Nie można jej budzić, boby nie chciała bajek opowiadać. Widzisz, jak ona śpi...
W rzeczy samej niańka chrapała donośnie. Raduski siadł na krzesełku, przy łóżeczku małej i zaczął podawać jej trzewiki i sukienki.
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.