Zwłoki samobójczyni odprowadzono bez asystencyi duchowieństwa na miejsce niepoświęcone. Mały skrawek gruntu za murem cmentarza, obrosły dzikiemi chwastami, gdzie znać było kilka bezimiennych mogił przyjął ją w łono swoje. Sekcya pośmiertna stwierdziła dyagnozę doktora Falantego. Za trumną szła bardzo nieliczna gromadka osób. Między innemi Raduski dostrzegł zrujnowanego kupca Żołopowicza i starego antykwaryusza. Ten ostatni czmychał nosem i mrużył wybladłe, sowie oczy, podczas gdy cienkie wargi jego stulał uśmiech głęboko mądry. Całkowite urządzenie smutnego obrzędu było dziełem Grzybowicza, a właściwie jego żony. Sam Raduski tak bardzo upadł na duchu, że nie był w stanie zajmować się niczem. Ten prosty wypadek, jak ostra piła przeciął jednolity łańcuch jego dawnych myśli, z trudem, w ciągu długich lat samotności ogniwo po ogniwie wykuty. Niby więzień, raptem wtrącony do lochu, pan Jan zgubił wyobrażenie praktycznego świata, a to, co go ze wszech stron zamknęło zimnemi ścianami, mierzył wzrokiem nienawistnym. Na domiar złego główna klęska nie przyszła sama, lecz jak to bywa, wlokła za