kiem to Raduskiego, to Mateusza, który nastawił ucho, zdjął płatki z oczu i puścił samopas dolną, wargę.
— Poradzi to tyla żaba, proszę pana, we służbie... — rzekł cicho mały. — Ona tu chodzi, patrzeć jak co uwarzyć do ciotki, do naszej, ale po pańsku nie upitrasi...
— To też ona gotować u mnie zrazu nie będzie. Zobaczymy. Chcesz, mała, iść ze mną? — zwrócił się do dziewczynki, skręcającej brzeg fartucha.
Zanim ośmieliła się spojrzeć na swego przyszłego chlebodawcę, już stary kamieniarz mówił tonem uniżonym:
— Wielmożny pan tu miszka, we Łżawcu?
— Tak, na rogu Frontowej i rynku.
— Anula, całuj pana w rękę i zbieraj się! — zawołał. — Nie masz co medytować. Rznij do ciotki niech ci ta zwiąże w węzełek, co masz i te... Całuj pana wielmożnego w rękę!
Dziewczyna chciała spełnić rozkaz, ale ją Raduski zwrócił ku drzwiom i odesłał do ciotki. Gdy poszła, umówił się z młodym rzeźbiarzem co do wynagrodzenia. Chłopiec siedział zamyślony, a gdy dziękował Raduskiemu, oczy jego sondowały twarz tego nieznajomego przybysza. I pan Jan nie mógł się dosyć nasycić widokiem oblicza małego pracownika. Patrzał, jak zwolna dziecięce czoło rozświetlał błysk szczególny, rozpalony, zdawało się, w głębi jego czaszki i wychodzący na zewnątrz. Niepowstrzymane światło zatliło się we wzroku obydwu i siadło na wargach
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.