Kasie i Florki jadły i spały lepiej, niż to miało miejsce w łżawieckich karalucharniach. Panowie majstrowie podrwiwali przy kufelku z nowomodnych gazeciarzy, a panowie kupcy bez ceremonii odsyłali pismo. Ale źródłem istotnego zgorszenia był feljetonik, doradzający pannom, które już grywają walce Millöckera i mazurki Godarda tudzież oczekują na epuzerów z posadami w utęsknieniu ducha i ciała, a w utęsknieniu ciała sroższem niż ducha, żeby w chwilach wolnych od marzeń i walców myły podłogi i przynajmniej zlekka szorowały schody (srodze brudne w mieście Łżawcu), jak to czynią nawet bardzo zamożne i utalentowane Niemkinie oraz Szwajcarki. Było to, rzecz prosta, bezbożne szarpanie świętej instytucyi rodziny, obyczajów i moralności. Raduski wiedział, że nie można przenosić od jednego zamachu ciężkiej kultury, że co innego miasteczko Rüti, a co innego żydowska stolica Pałąki, ale wierzył również w dobry kącik serca człowieczego. Kiedy rozprawki pisane przez Grzybowicza wśród debatów «gremium» t. j. pana Jana i żony autora poczęły budzić dość żywe zaciekawienie w mieście i na prowincyi, kiedy ilość listów z admonicyami, z protestami, zachętą, a nawet ze zwyczajnem staropolskiem «besztaniem» zwiększała się ciągle, raptem owa druga z rzędu drukarnia zerwała kontrakt o jakąś błahostkę. Pewnego dnia Echo nie wyszło. Gazeta łżawiecka obwieściła urbi et orbi zgon tak pożytecznego czasopisma i zawinęła ten rzewny nekrolog we właściwy komentarz. Raduski rzucił się do drukarzy z propozycyami bajecznemi. Ledwo po upływie dni czterech zdołał namówić trzeciego z rzędu do zawarcia umowy. Czcionki tam były
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.