kiem. Pod warunkiem, że pan nazwie mi ową siłę, dzięki której drukarnie odrzucały pewny zarobek...
Olśniony wykonał palcami prawej ręki na dłoni lewej ruch, przypominający liczenie miedziaków. Kiwał wtedy głową z uśmiechem pobłażliwości i jakby współczucia.
— Nie śmiem — rzekł Raduski — jak to pan redaktor zrozumieć zechce, sięgać do dalszych przyczyn tego postępowania, gdyż prowadziłoby to nas do szkatułki z «zasadami»...
— A jednak ja po to przyszedłem, po to przyszedłem tutaj... — wtrącił redaktor Gazety, biorąc na twarz wyraz surowości.
— W istocie? — Okazuje się, że jestem dobrym spostrzegaczem, kiedy bowiem szanowny pan redaktor ukazał się we drzwiach, myślałem niezwłocznie w głębi mego serca: oto idzie człowiek, niosący ze sobą «przekonania».
Olśniony schylił zlekka głowę i westchnął.
— Czyż pan sądzi — mówił — że tak nie jest, że ja ich nie mam? Czyż pan tak sądzi? I to na tej podstawie, że o nich dzień w dzień nie krzyczę, kwasek subtelnej ironii przenika mowę pańską. Niech pan jednakże zapyta tysiąca z górą odbiorców mojej gazety, czy ona służyła kiedy prywacie, czy uchybiła kiedy dobru ogólnemu? Niech pan zapyta, kogo pan sobie zechce z wrogów moich, czy Olśniony przez lat blisko trzydzieści nie był wiernym sługą swego społeczeństwa. Jeżeli pięciu ludzi znajdzie się w Łżawcu, czy gdziekolwiek w kraju, którzy orzekną: nie, w godzinę po takim wyroku zwijam pismo. Byłbym nikczemnikiem, gdybym stojąc na miejscu redaktora...
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.