— Mówię: pismo pańskie chcę kupić za cenę wydanych pieniędzy. Obrócisz pan ten fundusik w sposób sobie właściwy...
— Rumienię się jak płoche dziewczę wobec tak szczodrych pochwał mej cnoty...
— Jeżeli zgoda między nami zawartą nie będzie, to cóż? To musi nastąpić moje ultimatum, że to pismo wychodzić przestanie.
— Dlaczegóż to?
— Dlatego, że ja chwycę się środków silnych.
— Mianowicie?
— Pierwszy z brzegu: opłacam jak rok długi wszystkich trzech drukarzy. Daję każdemu z nich podwójny zarobek, jakiby mógł mieć u pana. Sądzisz, że to mię zrujnuje? Bynajmniej. To mi wyrwie z kieszeni kilka tysięcy rubli, ale w każdym razie mniej, niż pańska gazeta. A cóż pan zrobisz? Założysz własną drukarnię? Na to trzeba... fiufiu... lekko licząc...
Raduski zmarszczył czoło i pobladł.
— Widzi kolega... ten argument znalazł drogę do jego przekonania!
— Znalazł... tak jest, znalazł. Ten sam argument mógłby służyć w każdym sądzie za corpus delicti, jak Olśniony hodował przez lat blisko trzydzieści święte przekonania, lecz to... Uważa pan, nie koniecznie ja będę kupował drukarnię, tę nową, czwartą. Może to zrobi spółka...
— Qui vivra, verra. Co do insynuacyi na moją niekorzyść... oświadczam, że środki jakimi panu zagroziłem, przekonaniom uwłaczać nie będą.
— Masz pociechę!
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.