francuskiego zadał na jutro, albo powtarzali do upadłego jakiś mały wierszyczek polski, żeby zaś nie zapomnieć dobrego wymawiania tej trudnej mowy. Szkoła robiła swoje. Czaruś stokroć lepiej mówił po rosyjsku, niż po polsku. Nie pomagało przestrzeganie w domu mowy polskiej, ani to, że służące były Polki. Pani domu, jak wiadomo, nie mogła wpłynąć na zruszczenie syna. Nie mógł również przyczynić się do zruszczenia Czarusia ojciec, — doskonale zresztą rozumiejący konieczność znajomości języka państwowego i kładący na tę konieczność nacisk wielki, — gdyż w tym okresie czasu już mu samemu pachniało to coś delikatne, miękie, pańskie, co z dalekiego kraju się niosło. Lecz życie samo, przepojone duchem rosyjskim, robiło swoje. Tak to dni Czarusia upływały w ramionach ojca i matki, na ich kolanach, pod ich rozkochanemi oczyma.