wtedy jego oddech, wiedziała, że jest obok niej i że mu nic nie zagraża. Ale sama wtedy nie spała. Popadła w bezsenność. Wolała jednak bezsenność białej nocy, niż trwogę białego dnia. Och, jakże dobrze jej było przyczaić się na legowisku, zasunąć się w kąt i patrzeć na śliczną głowę chłopca, owianą gęstwiną falistej czupryny i, — patrząc tak na niego, — o nim marzyć!... Jakiż śliczny, jakiż ukochany ten łobuz, ten urwis, ten włóczykij i zawalidroga!
Co mu się też śni, — co tam przepływa pod czarującą płaszczyzną spadzistego czoła? Co też to widać w tych oczach głucho zamkniętych, pod cienistemi powiekami? Jakiś namiętny krzyk dobywa się z pulsującego gardła! Jakieś gwałtowne, dzikie, srogie widowisko jawi się przed nim, bo prosty nos naciąga się, jak cięciwa łuku, nozdrza drgają, a wargi niezrównanych ust odsłoniły grozę i groźbę prześlicznych białych zębów! Jaki to wilk! Cóż za pasya niestrzymana w tym sennym dziecka uśmiechu! A patrząc tak na głowę jedynaka, głęboko rozważała: — któż to jest, na Boga! ten chłopiec? Oto tajemnica niezbadana poczęła go w niej. Oto był maleńki i niedołężny, — kruszyna cielesna, byt zależny jedynie od niej, — cząstka jej całości, jakgdyby nowy organ jej ciała, ręka lub noga... Wykarmiła go, wypielęgnowała, wyhodowała. Z roku na rok rósł w jej rękach, w jej oczach, w jej objęciu Każdy dzień jego zależał od niej, z niej się poczynał, na niej się kończył. Siły swe przelała, życie swe przesączyła, kropla po kropli w jego siły. Nastawiła i wyprostowała drogi jego krwi. Nadała mu głos, krzyk, śpiew. A oto teraz obcy się staje i złowieszczy. Obraca
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.
18