Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Po roku, — dwu, trzech latach o ojcu dalekim, — w istocie, — jakgdyby słuch zaginął. Baryka był wciąż w armii. Czynił ofensywy i doznawał defensyw, lecz nie przyjeżdżał. Raz doniósł, że był ranny, że leżał w szpitalu, kędyś daleko, na granicy rdzennej Polski. Długo potem nie pisał. Gdy potem list nadszedł, był to skrypt nieoficyalny, datowany z innego miejsca pobytu.
W tym czasie Cezarek wyrastał na samodzielnego, a raczej samowładnego młokosa. O ojcu — jakoś zapomniał. Myśl o ojcu było to widmo przestarzałych zakazów, padoł jakiś ciemny, z którego zionęło uczucie dziwnie bolesne, ściskające, a nadewszystko smutne, tęskne, lecz zarazem w niepojęty sposób własne i rodzone. Cezary nie lubił myśleć o ojcu. Czasami jednak chwytało go wpół drogi, ni to w objęcia, błędne widmo, — zatrzymywały pośrodku zabawy niewidzialne ręce. Coś go czasami ciągnęło w odmęt smutku i żalu, który się nagle pod nogami otwierał. Trzeba było potem zabijać to uczucie, które nosiło wśród kolegów nazwę »chandra«, wysiłkami na łódce, na rowerze, na motocyklu, albo na dzikim kozackim koniu. W ciągu tych długich wojennych lat matka stała się dla Cezarego czemś tak podatnem, powolnem, użytecznem, własnem, posłusznem względem każdego zachcenia i odruchu, że, zaiste, był to już jego organ, jak ręka lub noga. Nie znaczy to wcale, żeby Cezarek był złym synem, a jego matka niedołężną ciapą. Lecz tak dalece zrosły się te dwa organizmy, a jeden tak do drugiego należał, iż stanowiły jedno duchowe ciało. Zwolna i konsekwentnie Cezarek zajmował miejsce Seweryna,

25