rze, wiecznie jednakie i wiecznie odmienne, ku któremu uskoki nagich gór zniżają się nagłym upadkiem, — nad którem wiszą zwały strzępiastych sosen południa. Gdy trawy, otulające urwiste ogrody pięknej zatoki półwyspu, zazieleniły się bujną i lśniącą barwą, a wśród nich stokroć, fijołki i sasanki otwarły swe oczy żywe i ukazały twarzyczki, przypominał sobie pisma poetów, których mu się w różnych językach uczyć kazano, i którymi dawniej pogardzał. Gdy wylewały woń swą, wieczne rodzącą wzruszenie, przychodził do przeświadczenia, iż dwie są tylko na ziemi sprawy nieśmiertelne i niepodlegające zepsuciu śmierci: wiekuisty powrót kwiatów na wiosnę i odtworzenie ich powrotu na ziemię w wierszach poetów. Wypowiadał teraz matce umarłej te ciche, woniejące, jak fijołki, słowa na nic nikomu nieprzydatne, swojskie i obce, których dawniej nie rozumiał i nie cenił. Posyłał jej do zimnej głębi grobu wiadomość tamtemi słowy, iż wiosna przyszła znowu, — iż ptaszek złotopióry, wiwilga boża-wola, którego tak lubili pokazywać sobie, za dni szczęśliwych, upłynionych, którego śpiewu słuchać lubili w poranki wiosny, zjawił się skądsiś znowu i wśród gałęzi samotnego cedru niezrozumiałą mową swoją ogłasza niebiosom, morzu i ziemi szczęście powrotu przedwiośnia.
Cezary — po niewczasie! — był teraz uległy matce. Wsuwał się pod jej rękę, jak wtedy, gdy był maleńki i bezsilny. Usiłował posiąść wszystkie jej myśli, zrozumieć ją, pojąć ją aż do ostatka. I znaczna była ulga w jego cierpieniu, gdy ją tak w siebie wchłaniał. Wszystkę! Z całym zasobem jej myśli, uczuwań,
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.
45