chcę nosić pięknego odzienia, bo ono paliłoby mię, jak tunika, zaprawiona krwią ze śmiertelnej rany centaura Nessosa. Należało raz przecie wykonać ten skok lwi, ażeby przemoc zepchnąć przemocą ramienia z tronu potęgi. Jakże szczęśliwi jesteśmy, że stało się to za naszych czasów, że dokonało się w naszych oczach! Patrzyliśmy na poród brzemienia czasów. Precz nareszcie z krzywdą! Precz z przemocą człowieka nad człowiekiem! Twój syn nie może stać w szeregu ciemiężycieli. Nie chcę! Nie będę! Nie będę! Nie będę!
Chwiały się łagodnie gałęzie, w słońcu przygrzane. Wśród małych listków szemrało jakby westchnienie. W wietrze z południa polatał niejako szept, znany z dzieciństwa, do którego ucho przywykło:
— Tak, tak, mój synku! Skoro ty mówisz, że tak, to tak...
Inną koleją potoczyło się życie mieszkańców miasta Baku, półwyspu i całego kaukaskiego podgórza, gdy w marcu 1918 roku jedna część mieszkańców, — to znaczy Ormianie pod wodzą Szaumianca, — zawezwała cztery pułki ormiańsko-gruzińskie, poduszczone do cofnięcia się z frontu azyatyckiego przez rozkazy z rewolucyjnego rządu rosyjskiego, a nadto, gdy zdołała przekonać dowódcę wojsk angielskich, ażeby swą artyleryą, piechotą i kawaleryą w łącznej sumie dwu tysięcy ludzi obsadził centrum rozciągniętej osady bakińskiej. Druga część mieszkańców, — to znaczy Tatarzy, — na skutek takiego obrotu rzeczy przypadła w przerażeniu do ziemi, mając w pamięci swe prze-