Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

bezpiecznych, pustych, pogardzając grozą śmierci. Nuda leżała wszędzie w tem bezdrzewnem, bezkwietnem, gazami napełnionem mrowisku, które teraz druzgotały wielkie pociski armatnie. Gdy się zaczynał dzień witany przez ludzi łoskotem strzałów, które wnet zamieniały się w dyalog armatni, wiadomo było, że w ciągu tego dnia nic się nie zdarzy, oprócz próżniactwa, rozciągniętego na długi szereg godzin. Gdy zapadała noc, głód nieustanny podjudzał do zbrodni. Wzory zbrodni były wokoło, ciągle i na każdym kroku. Wzory poczwarne i tak wymyślne, iż nic już widza nie mogło zadziwić. Mordowanie kobiet i dzieci w biały dzień i pośród spokojnych obserwatorów, rozstrzeliwanie bestyalskie, znęcanie się nad niedobitymi, tortury przebiegle skomponowane, ażeby się nasycić i ubawić do syta widokiem cierpienia, — wszystko to było już Cezaremu znane. Nieraz w zdrętwieniu swem i półzwierzęcem zobojętnieniu, kiedy do niczego nie był już zdolny, okrom niskiego szyderstwa, wyśmiewania się z bezsiły i komizmu ofiar, do szczegółowej obserwacyi, do pilnego śledzenia fenomenów katuszy, — chwytało znagła poczucie sieroctwa ducha. Zawijał się w swój łachman i prędkiemi kroki strwożonego wypędka pomykał na grób matki. Przykucał tam, drzemiąc duchem, kuląc się w sobie i nasłuchując strzałów.
A przecie prawdziwie groźne zjawiska miały dopiero nadejść. Dostrzeżono wałęsającego się młokosa, pociągnięto go do wojska i pchnięto do okopów. Coś tam wdziano na jego przynagi grzbiet, dano mu w rękę karabinisko z przed lat wielu, pamiętające zapewne »Jeńca Kaukazu« Puszkina, i kazano strzelać w prze-

52