Dążyli tedy, obadwaj teraz, narazie w marzeniu, do walizki w Moskwie. Ale nie mogli ukryć przed sobą nawzajem wątpliwości i obaw, czy ona aby dotrwa. Wielkie bowiem potęgi — reakcya i rewolucya, wszechwładny carat i wszechpotężny proletaryat, na śmierć walcząc ze sobą, sprzysięgły się na tę małą skórzaną skrzynkę. Czyhały na nią prawa, osiągnięte wprost z łaski Bożej i prawa materyalistycznego pojmowania dziejów człowieczeństwa, prawa indywidualnej grabieży i prawa komunistycznego podziału dóbr tego świata, — jako na własność, zasługującą w każdym wypadku na doraźną konfiskatę. Zawierał się w niej przecie pewien ułamek cywilizacyi świata, skazanego na zagładę, a jednak budzącego skryte pożądania. Nie ulegało wątpliwości, że świat stary może z łaski bożej złupić, a świat nowy przypuści szturm do tej ostatniej twierdzy reakcyi. Cezary był na rozdrożu. Z odrazą myślał o poparciu, jakiego nawet w imaginacyi udzielał staremu porządkowi rzeczy, zatajając miejsce ukrycia i sam fakt posiadania zakonspirowanej walizki, a jednak nie mógł się oprzeć marzeniu o skarpetkach, chustkach do nosa, ba! — o krawacie. Co ważniejsza, nie mógł przecie odmówić ojcu prawa tęsknoty za aspiryną i antypiryną, które mu tak często były potrzebne.
Ileż to razy stary pan wzdychał:
— Ach, gdybym to miał tafelkę aspiryny Beyera! zarazbym wyzdrowiał...
Bez tej tafelki gorączkował, chorzał, drżał z dreszczów i cierpiał z powodu bólu głowy.