Obejmował go ramionami i razem tęsknił do chwili odjazdu. I oto wytworzył się w jego organizmie jakby nowotwór uczuć, pulsujący od pasyi sprzecznych w sobie. Cezary był tu i tam, w Rosyi i w Polsce, był z ojcem i przeciwko niemu. Szarpał się i mocował ze sobą samym, nie mogąc dać sobie rady.
Nie tylko wszakże odmienność zapatrywań na sprawy publiczne i społeczne dzieliła, (a zarazem w szczególniejszy sposób łączyła), ojca i syna. Cezary wciąż przezwyciężał w swym duchu tego starego człowieka, wyzbywał się jego władzy moralnej nad sobą, wyrastał z niego i oddzielał się bujnością swej siły od zmurszałości tego pnia. Nękały go więzy, wciąż jeszcze, jak w dzieciństwie, krępujące jego wolę. Musiał po tysiąc razy ulegać, ponieważ był synem, — a stary ojciec może rozkazywać, zakazywać, wreszcie pospolicie kaprysić z tej prostej racyi, iż jest ojcem i ma niepisaną władzę zakazywania spraw i uczuć najsłuszniejszych. Cezary nie czynił nic takiego, coby było moralnem ojcobójstwem, lecz szarpał się w więzach. Nieraz ponosiła go wewnętrzna wściekłość i gryzł w ustach twarde wyrazy. Ale samo to przegryzanie twardych wyrazów było męczarnią, albowiem sączył się z niego żal nikły, mętny, a ostry i nieustępliwy. Nieraz, w głębi siebie Cezary żałował, iż go ten tajemniczy człowiek, gnany niewygasłą miłością swoją, odszukał w Baku, dosięgnął, chwycił w swe sieci uczuć, i zabrał stamtąd. Byłby tam został »Barynczyszką«, samym sobą. Rozkazywałby samemu sobie i szedł