— Pociąg zaraz odejdzie. Zostajesz tutaj?
— Pójdę za nimi!
Lecz tamten objął go twardem ramieniem i potaszczył do pociągu. Coś mu tam mówił. Cezary nie rozumiał, ogarnięty przez rozpacz. Obejrzał się jeszcze raz i w nadciągającej ciemności dojrzał dwu ludzi, dźwigających na noszach kształt człowieczy. Za chwilę jechał znowu.
Długo wlókł się pociąg, naładowany ludźmi do cna, choć z niego raz wraz ktoś przyzostawał na przydrożnych cmentarzach miasteczek. Im bliżej było do kresów polskich, tem rewizye były cięższe i sroższe. Nareszcie rozeszła się wśród podróżnych wieść radosna: granica! Zanim jednak ludzie wymizerowani i storturowani w wagonach od tylu tygodni ujrzeli upragnione budynki kresowe, niemało ich jeszcze nadręczono. Pociąg stał w polu. Drzwi od wagonów były zamknięte. Czekano w tem ruchomem więzieniu na zmiłowanie się nieubłaganych władców. Cezary obserwował ciekawe zjawisko, iż ci wszyscy ludzie, jego sąsiedzi z najbliższych ławek, bynajmniej nie fabrykanci, nie bankierzy, ani magnaci, lecz najzwyczajniejsi i dobroduszni zjadacze chleba, tudzież kaszy jaglanej, na którą zarobili własnemi rękami, — drobni dorobkiewicze i mizerni karjerowicze, urzędnicy i pracownicy prywatni, — byli jakby wyjęci z pod wszelkiego prawa właśnie tam, w kraju, gdzie tyle się nasłuchał o prawach człowieka uciśnionego i wyjętego z pod prawa. Do dzikiej furyi doprowadziła go tyrania najzwyklejszych pospolitaków i żołdaków, którzy niewia-