Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żebyś pan sobie tylko nie potrzebował zakrywać oczu!
— Powiedzieliśmy przecie obadwaj: zobaczymy...
— Dobrze: zobaczymy!
Cezary nie dopił swojej szklanki. Wojna między Polską i Rosyą sowiecką, zmierzając do pomniejszenia tych obszarów, na których istniała już władza chłopów i robotników, nie była dla niego upragniona. Miał przecie działać w tym kierunku, żeby zmniejszyć, a nawet zniweczyć już uzyskane zwycięstwo robotników. Wahał się w sobie, iż zdradza sprawę robotniczą. Lecz to, co słyszał w kawiarni, targnęło nim, jak żywa zniewaga. Nie chciał być widzem, podobnym do tych panów. W chwili tej właśnie powiedział sobie, iż nie będzie oczekiwał na wypadki. Nie! Nie dopuści, żeby ci dwaj »zobaczyli«, iż wszystko pójdzie po ich myśli!
Drugim motorem, który go popchnął, był powszechny entuzyazm. Szli wszyscy, wszyscy, wszyscy. Jak na bal, jak na zamiejską wycieczkę. Jeszcze nie widział w swem życiu takiego zjawiska, jak ten entuzyazm Polaków.
Pewnego dnia słyszał na zburzonym moście żelaznym nad Wisłą mowy robotników i przywódców robotniczych, wzywające do walki na śmierć i życie, — nie z burżuazyą, jak zawsze w mowach robotniczych, — lecz z tym najeźdźcą, który kraj nadchodzi, łupi i zamienia w ruinę, niosąc czerwone sztandary. Patrzał, jak chłopcy niedorośli wylatywali z pod ręki matek, i czytał w dziennikach opisy, jak po bohatersku ginęli. Chciał zobaczyć własnemi oczyma tę sprawę, za którą szli w pole nadstawiać piersi mężczyźni i wszystka

122