Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

czoną watachę, szóstkami idącą w jarzmo po radzymińskiej szosie. Zdumienie było tak wielkie i powszechne, iż wszyscy widzowie zamilkli i długo wpatrywali się w ten obraz niesłychany. Szli i szli zdrożeni jeńcy, mijając mały oddziałek, w którym się mieścił Cezary Baryka. Aliści z ostatniego przydrożnego domku, z niskiej przedmiejskiej sadyby, wściekle odmalowanej na kolor niebieski, gdzie mieścił się szynczek, ostatni pocieszyciel dla opuszczających miasto i pierwszy wielkiej stolicy na tej szosie zwiastun, — wytoczyła się jejmość niska a pękata, gruba jak komoda. Długo przypatrywała się mijającym szóstkom bolszewickich żołnierzy. Aż nie mogła wytrzymać: podparła się w boczki, wyskoczyła przed front jeńców i jęła wygrażać im pięściami. Jak opętana od dyabła, miotając się tu i tam, krzyczała:
— Przyszedłeś Warszawę zdobywać, śmierdziuchu moskiewski, jeden z drugim!
— Dawno cię tu nie widzieli, mordo sobacza? Jużeś naszych zwyciężył?
— Idziesz zasiadać w kucki, na złotej sali w królewskim zamku?
Jeńcy spoglądali na tę przykrótką wiedźmę z powagą, a nie bez obawy w oczach. Nie wiedzieli przecie, do czego taka poczwara może zachęcać żołnierzy z karabinami u nogi. A nuż do rzezi? Babsko miotało się przed szeregiem, coraz głośniej wywrzaskując:
— Co to za mordy astrachańskie, moje państwo kochane! Jakie to mają cylinderki morowe, ciepłe na tę porę! E — franty! A dopiero buty na nich — klasa! Jakiemi to ślepkami na nas kłapią! A buzie ja-

124