Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

ich gnaty, — gdzie były mosty drewniane, sterczały osmalone pale. Gdzie były wsie, stały porozwalane pustki. Gdzie cokolwiek pięknego, wzniosłego przeszłość zostawiła potomnym na tej ziemi ubogiej, widniała kupa gruzów. Jakże tu było doczytać się w tem piśmie najeźdźców ze wschodu idei, głoszonych przez mówców wiecowych? Nadto sama wojna, jako przedsięwzięcie gromadne, jako dzieło kunsztowne, a nowe i nieznane, zajęła go, a raczej przytłoczyła. Baryka nie myślał teraz, o co walczy i z kim, gdzie jest i dokąd dąży. Maszerował według rozkazu, nocował, jadł, spał, zrywał się na nogi, stał na warcie, albo chytrze podkradał się pod placówki.
Dobrze się naogół spisywał dawny sportsmen bakiński. Przełożeni oddawali mu pochwały, a towarzysze broni przywykli liczyć na Barykę, jak ongi liczono na Zawiszę. Cezary nie miał do kogo wracać, ani do kogo napisać listu. Kilkakroć posłał kartki pod adresem pana Gajowca. Odebrał od niego serdeczne odpowiedzi, — otóż i świat cały. Ale w tych marszach, leganiach po rowach i ziemiankach były obok niego ludzkie dusze, — koledzy. Okazało się nawet, że te »Polaki«, to są nawet dusze bratnie. Każdy z nich miał gdzieś jakąś »mamę«, albo jakiegoś »tatę«. Byli tacy, co mieli nawet babcie, a prawie każdy na postoju, w chwili, kiedy sądził, że go nikt nie widzi, ośliniał sekretnie jakąś fotografię, — ach! — jej, Kazi albo Zosi. Cezary nie miał ani jednej Zosi, to też uprawiał wyniosły cynizm przedrwiwań nietylko z samych imion i spieszczeń, ale nadto z całości sentymentów. On to właśnie był żołnierzem w każdym calu.

128