Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

jak tu w takiej ruinie odbywać dalszą podróż i jak się obcym ludziom przedstawić.
— Ho-ho-ho! — ryczał Hipolit, patrząc na współtowarzysza, który raz wraz chwytał się za tył głowy, bolesny od ciosu zębami ordynansa. Jakoś jednak przy pomocy tegoż winowajcy oczyścili się i wyprostowali gnaty, które na szczęście były całe. Podnieśli wspólnemi siłami wehikuł, wsiedli i pomknęli dwakroć szybciej. Hipolit, jak mówił mocnozęby Jędruś, »doświarczał« koni. Doświarczał ich dokumentnie, aż ponosiły wózek, niczem cztery dyabły, po wertepach i łączkach zakisłych, po jakichś rowach, czy łożyskach rzeczułek, które jednak, jak się okazało, były normalnemi drogami. Zmrok już zapadał, gdy mijano jakiś ładny pałacyk.
— Leniec... — rzekł lakonicznie Hipolit, wskazując pałacyk biczyskiem.
Nie wiele to słowo powiedziało gościowi. Gość bardziej się ucieszył, spostrzegając, iż z tych leńcowatych wertepów wolantka wybiegła na piasczysty gościniec i w aleję drzew starych. Była już noc ciemna. U końca alei połyskiwały światła.
— Widzisz, Czaruś te światła?
— Widzę.
— No, bracie, ciesz się! Niech cię wszyscy dyabli Ciesz się, mówię! To Nawłoć!
Cezary doświadczył właśnie pewnego niepokoju. Czegoś się wstydził i, niezgodnie ze swą naturą, czegoś trwożył i lękał. Konie wbiegły na szeroki dziedziniec i stanęły przed gankiem. Na tym ganku, rzęsiście oświetlonym, słychać było zmieszany gwar licz-

133