Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

nych głosów męskich i kobiecych, które wywoływały imię:
— Hipolit! Hipek! Hipcio! Hipeczek! Hip!
Wielosławski ściągnięty został ze swego siedzenia przez liczne ręce i znalazł się w ich objęciach. Cezary, pozostawiony samemu sobie, złaził zwolna z siedzenia. Ale o nim nie zapomniano. Wnet wstępował po szerokich i wspaniałych, aczkolwiek dziwnie ruchomych stopniach schodów, na obszerny ganek, winem dzikiem obrośnięty. W świetle lamp i świec migały mu przed oczyma rozmaite postacie: dama starsza, wysoka, o ruchach zamaszystych i pełnych władczego majestatu, panna, blondynka ze ślicznemi niebieskiemi oczami, młody ksiądz, stary pan z czarnemi, obwisłemi wąsami... Hipolit przedstawił Barykę zebranym na ganku. Ten kłaniał się wielekroć, całował rękę damy starszej, jak się okazało, matki Hipolita, podawał rękę do uścisku młodemu księdzu, jak się okazało, przyrodniemu bratu Hipolita, — młodej pannie, Karolinie Szarłatowiczównie, jego siostrze ciotecznej, oraz starszemu panu, wujowi Skalnickiemu. Wszyscy bardzo przychylnie witali »tego« Barykę, przypatrywali mu się z ciekawością, jak na »wyższe« towarzystwo, dość prowincyonalną, a nawet zaściankową. Cezary robił swobodnego i światowca, choć wspomnienie o powalanych ineksprymeblach i zrujnowanym kołnierzu stawało mu na przeszkodzie w zadawaniu szyku. Rozmowa była tak chaotyczna, że nic nie można było zrozumieć. Ten sobie mówił i tamten sobie mówił, pełno było radości i krzyku. Wszyscy naraz zadawali pytania i, nie czekając na odpowiedź, zadawali nowe. Nic dziwnego:

134